piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 16

- Czyli co? To znaczy że mnie kochasz?  - powiedział siadając koło mnie na  łóżku. Ta chwila była taka niezręczna. Sama nie wiem co o tym myśleć. Zgwałcił mnie i mnie zranił, ale i tak nie potrafie o nim zapomnieć.
- Nie. To znaczy że cię nienawidzę i chce żebyś dał mi święty spokój! - okryłam się kołdrą do samych uszu dając wyraźny znak Bieberowi że nie chce mi się z nim gadać. Nie mogłam zasnąć, ponieważ myślałam o moich uczuciach co do Justina. Zachował się jak męska dziwka. Jak on mógł po tym wszystkim myśleć że ja go kocham. Fakt, powiedziałam mu że to był błąd że się w nim ZAKOCHAŁAM, no ale już go nie kocham. Chyba. Tak myślę. Usiadłam na łóżku rozejrzałam się dookoła, Bieber leżał na podłodze okryty kocem.Trochę było mi go szkoda, no ale nie będzie ze mną spał. Z powrotem się położyłam i zapominając już o wszystkim zasnęłam.

Siedziałam w kuchni i robiłam śniadanie. Justin zszedł na dół i usiadł przy stole.
- Kurwa czemu drzesz się tymi garami nie dajesz wyspać się człowiekowi.
- Przepraszam - odpowiedziałam cichutko
- Kurwa nie przepraszaj tylko daj żarcie bo muszę zaraz spotkać się z kumplami - Justin traktował mnie jak jakąś szmatę kazał mi sprzątać gotować a nawet miałam mu pomóc w przenoszeniu nowych mebli. Jestem w 8 miesiącu ciąży i jestem wykończona. Czuje że to może zagrozić mojemu dziecku. Nagle poczułam mocny ucisk w podbrzuszu i opadłam na podłogę. - Kurwa co ty do cholery jasnej wyprawiasz wstawaj i daj mi to  pieprzone  jedzenie. - Czułam jakby coś we mnie umierało a to coś to było moje dziecko. Trace je. Nie mogę w to uwierzyć, nasze dziecko właśnie umiera, a Bieber jeszcze narzeka że mu śniadania nie dałam. Nasze dziecko już było na innym świecie. Już nic nie mogłam zdziałać. Płakałam i nie mogłam w to uwierzyć, że straciłam własne dziecko.

- NIEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!! -zaczęłam krzyczeć na cały dom przez co obudziłam Justina.
- Co się stało? - podszedł do mnie i usiadł koło mnie na łóżku. Zaczęłam płakać i chwyciłam się za brzuch. Justin położył rękę na moim ramieniu i lekko pocierał je. Ze szlochem wtuliłam się w nagą klatkę Justina. Chłopak próbował mnie uspokoić. Ręką zaczął gładzić moje włosy i wtulił mnie w siebie jeszcze mocniej.
- Dziękuję - powiedziałam prawie szeptem, odchyliłam lekko głowę do góry i popatrzyłam w jego czekoladowe oczy.
- Nie masz za co dziękować - uśmiechnął się do mnie - Kocham cię - powiedział na co ja się uśmiechnęłam tak alby on nie zauważył. - Już lepiej ?
- Tak - powiedziałam szeptem
- To wskakuj pod kołdrę i się wyśpij - zrobiłam tak jak powiedział i ponownie zasnęłam. Tym razem nie miałam żadnych snów. O 10 rano obudziło mnie pukanie od drzwi.
- Proooooszee - przeciągnęłam. Nagle drzwi się otworzyły a zza nich ujawniła się twarz Justina.
- Przyniosłem ci śniadanie - było miło z jego strony, ale jeżeli myślał, że mu się uda wzbudzić we mnie zachwyt to się mylił. Pomimo tego co wydarzyło się wczoraj wieczorem stosunek między mną a nim nie zmieniły się.
- Nie trzeba i tak już jadę do domu - powiedziałam obojętnie i wstałam z łóżka. Justin patrzył na mnie zmieszany.
- Ale jak to ?
- Tak to, że dziś jest Boże Narodzenie i mam zamiar spędzić je ze swoją rodziną. - nie czekałam na jego odpowiedź tylko poszłam do łazienki. Przebrałam się w ubrania z wczoraj,umyłam zęby,uczesałam się i lekko pomalowałam. Wyszłam z łazienki a Bieber stał nadal w tym samym miejscu i patrzył na jeden punkt, gdy nagle jego wzrok utkwił na mnie. Uśmiechnął się, ale ja to zignorowałam. Zeszłam na dół. Wszyscy siedzieli przed telewizorem i jedli popcorn.
- Ja będę spadać - uśmiechnęłam się do nich i pomachałam, w odpowiedzi dostałam ten sam gest. Wyszłam z mieszkania Miley i ruszyłam chodnikiem w stronę domu nie ukrywam że miałam spory kawał drogi, no ale cóż jak trzeba to trzeba. Czekałam na światłach aż będę mogła przejść, gdy nagle zatrzymał się jakiś koleś.
- Hej małą. Podwieźć cię? - rozsunął szybę i ściągnął okulary przeciw słoneczne. W zimę? BRAWO. Ale wracając do jego propozycji to nie wiedziałam co zrobić przecież ja tego kolesia nawet nie znam a jak zrobi mi krzywdę, no ale z drugiej strony muszę pomóc mamie przy potrawach. Niestety ale musiałam,uległam. Nic się nie odezwałam tylko obeszłam auto dookoła i wsiadłam. - Pod jaki adres panienko?
- Na hold street.
- Robi się - uśmiechnął się i założył okulary z powrotem - To jak cię zwą?
- Meg. Megan
- No tak wszystko jasne
- Że co?
- Ładna dziewczyna musi mieć ładne imię - uśmiechnął i popatrzył się w moją stronę. Gapił się tak chwilę, aż zaniepokoiłam się, ponieważ stracił panowanie nad jazdą.
- Co ty robisz?!! - krzyknęłam. Dalej nic nie pamiętam. "Uciął mi się film". Obudziłam się w chłodnym pomieszczeniu. Dookoła mnie różne kabelki podpięte do mnie. Zrozumiałam, że jestem w szpitalu. Nagle do sali, w której byłam wszedł doktor.
- O obudziła się pani. Jak się pani czuje? - podszedł do mojego łóżka i wpisując coś w papierach zerkał na mnie.
- Dobrze. Może pan mi powiedzieć co się stało? - lekko się podniosłam na łokciach i jeszcze raz się rozejrzałam po pomieszczeniu.
- Miała pani wypadek. - nagle przypomniałam sobie o zdarzeniach z ostatnich 6 godzin. Nagle złapałam się za brzuch.
- Co z moim dzieckiem?
- Jakim dzieckiem? - spojrzał na mnie zaskoczony
- Jestem w ciąży.
- A tak. Tu nie mam dla pani najlepszych wiadomości. - nagle zrobiło mi się szaro przed oczami, ale byłam silna nie dałam się. - Pani dziecko ... Nie żyje. Poroniła pani. - nagle po moich policzkach spłynęły łzy chciałam też umrzeć. To coś strasznego dowiedzieć się że własne dziecko nie żyje. Doktor opuścił salę, ale po chwili ktoś wszedł tu, za to nie był to lekarz. Ktoś zupełnie inny...

_________________________________________________________________________________
Przepraszam, że tak długo nie dodaje rozdziałów, ale nie zawsze mam na to czas tak na marginesie dodam że wczoraj miałam urodziny więc w dobrym humorze dodałam ten rozdział. Dziękuję wam za komentarze dzięki nim bardziej pamiętam o tym blogu i to wy mnie motywujecie do tego żeby pisać. Dziękuję wam kochani. <3

CZYTASZ = SKOMENTUJ ;)